Czy "Zemsta" może zaskoczyć? Recenzja spektaklu Puławskiego Teatru Amatora
25 lutego na scenie POK „Dom Chemika” publiczność miała okazję zobaczyć adaptację ponadczasowej komedii Aleksandra Fredry pt. „Zemsta”. Tę opartą na absolutnie klasycznych podziałach, prostą i mistrzowską zarazem historię wziął na warsztat Puławski Teatr Amatora działający przy Puławskim Ośrodku Kultury „Dom Chemika”.
Dziś zapraszamy do przeczytania recenzji spektaklu autorstwa Katarzyny Grudzień – instruktorki teatralnej, pracującej z młodzieżą w Teatrze SPUT².
Wszystkich, którzy nie mieli okazji zobaczyć sztuki Puławskiego Teatru Amatora zapraszamy do sali widowiskowej POK 19 marca o godz. 18.00. Bilety dostępne są w kasie POK i na Biletyna.pl.
***
Czy „Zemsta” może zaskoczyć? Dramat Aleksandra Fredry znają prawie wszyscy, choćby ze szkoły, gdzie od lat niezmiennie króluje w kanonie lektur. Inscenizacji „Zemsty” również było już wiele. Mimo to spektakl Puławskiego Teatru Amatora w reżyserii Ryszarda Stępnia wart jest obejrzenia i na pewno zaskoczy nawet najbardziej wymagającego widza.
Po odsłonięciu kurtyny widzimy podest, który symbolicznie dzieli scenę na dwie części. Od razu na myśl przychodzi zamek w którym Cześnik z Rejentem od lat toczą spór. Nie ma na scenie znanego z dramatu Fredry muru granicznego, ale zmyślnie zaaranżowana scenografia nie pozwala zapomnieć o jego istnieniu. Całość scenografii przywodzi na myśl tradycyjny teatr, z typowymi meblami i wyposażeniem domu. Meble dobrane dość przypadkowo nie są może typowymi rekwizytami „z epoki”, ale jak się później okaże jest to celowy zabieg, który wykorzystany zostanie także przy doborze kostiumów. Przeszłość i teraźniejszość subtelnie przenika się podczas całego przedstawienia, zarówno w warstwie scenograficznej jak i fabularnej, jest to jednak tak skomponowane, że widz bezdyskusyjnie akceptuje wszystkie te pozorne nieścisłości. Nie razi zatem dobór kostiumów, ani pojawienie się postaci „z innej epoki”, bo wszystko ma swoje uzasadnienie.
Zespół aktorski wspaniale wpisuje się w koncepcję reżysera łączącą przeszłość z teraźniejszością. Aktorzy świetnie wytrzymują tempo spektaklu, grają zaangażowaniem. Czuć, że przebywanie na scenie sprawia im wiele przyjemności i niekłamanej radości.
Cześnik (Ryszard Stępień) oraz Rejent (Mariusz Knap) to postacie rysowane grubą kreską, wyraźnie umiejscowione w tradycyjnym fredrowskim świecie. Podstolina (Anna Maj), Dyndalski (Artur Dębek) oraz Mularze (Ryszard Matyjasik i Jarosław Nowak) również mają duży potencjał komiczny i udowadniają, że nawet z roli drugoplanowej można stworzyć wartą zapamiętania kreację. Aktorzy grają z werwą, czasem z przesadną manierą, ale tak, że widz jest w stanie uwierzyć, że gdyby ci bohaterowie istnieli naprawdę – to tak właśnie by wyglądali.
Para kochanków – Wacław (Michał Białota) i Klara (Dominika Rodzoś) grana przez młodych aktorów wyraźnie wychodzi z ram fredrowskiej „Zemsty”. Zarówno kostiumem jak i kreacją postaci, bohaterowie przekraczają niewidzialną granicę czasu i stają się uosobieniem wszystkich zakochanych. Są jakby obok świata swoich opiekunów, obok ich odwiecznych kłótni i sporów. Dla nich najważniejsza jest miłość. I to właśnie ich historia staje się osią całego spektaklu. Wyraźnie wątek Wacława i Klary staje się najważniejszym elementem przedstawienia.
Najjaśniejszą gwiazdą aktorskiej trupy jest Piotr Rozdoba, który wciela się w postać Papkina. Jego bohater jest konsekwentny i wszystkie sceny z jego udziałem wzbudzają taki sam zachwyt i wybuchy śmiechu. Aktor zachwyca lekkością i dystansem do samego siebie. Nie boi się brawury, sięgając po sobie tylko znane sposoby, by Papkin na scenie ożył i zachwycił. Warta zapamiętania jest scena, w której Papkin śpiewa piosenkę o kocie, grając na ukulele. Jednak nie można się oprzeć wrażeniu, że Papkin wykonaniu Piotra Rozdoby to postać tragiczna, momentami żałosna, uwikłana w historię opowiedzianą na scenie, wbrew własnej woli. Śmiejemy się z niego, ale w głębi duszy czujemy, że ten bohater to po części my sami... zagubieni, poszukujący miłości i akceptacji bohaterowie napisanego przez kogoś scenariusza.
Reżyser chętnie sięga po ryzykowne pomysły jak np. wprowadzenie na scenę ochroniarzy, czy dmuchanego krokodyla. Jednak wbrew pozorom te pomysły świetnie się sprawdzają i dodają lekkości i humoru. Tym samym przestają być tylko farsowymi gagami, stając się elementem przemyślanej, świadomej decyzji reżysera.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że Puławski Teatr Amatora spogląda na „Zemstę” Fredry w sposób nowatorski, ale nie ucieka od tradycji i tego co już znamy i lubimy. Nie jest to spektakl, który idzie za Fredrą krok w krok, ale na pewno przed wizją autora nie ucieka. Siłą tego przedstawienia jest świetny zespół aktorski, który udowadnia, że można mówić językiem Fredry w sposób przejrzysty i ciekawy. A przy tym świetnie bawić i siebie i widza.
Dodaj komentarz
- to dla Ciebie staramy się być najlepsi, a Twoje zdanie bardzo nam w tym pomoże!